Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/024

Ta strona została skorygowana.

W parku, wśród drzew, mignęła ponsowa bluzka i zajęła całą uwagę Tomka. Spostrzegł ją też Ruchno i rzekł:
— Pan Strażyc ma pełno kobiet w domu. To już trzecią widzę. To dziesięć tysięcy zje w rok.
— Starczy mu. Ma czterdzieści tysięcy dochodu.
— Bardzo mało na taki kapitał w ziemi. Tutajby żyło sto rodzin w dostatku.
— I dostatek jest rzeczą względną! — burknął Tomek zły i znudzony.
— Stryj mój pewnie ma pałac w Paryżu? — zagadnął po chwili.
— Nie. Mieszkał w hotelu, po kawalersku. Kobiet u niego nie było widać.
— Nie żonaty przecie.
— Dziedziczycie po nim?
— Tak — my tylko.
— Także czekacie! — uśmiechnął się Ruchno.
— Pan to krytykuje, a pana synowie są w tem samem położeniu.
— Nie. Moi dwaj synowie mają fach i są już wyposażeni. Jeden zięć jest spólnikiem w interesie — a najmłodsza córka jest już doktorem. Skończyła medycynę w zeszłym roku. Z nami mieszka matka żony i mój ojciec. Patryarchowie na emeryturze. Dzieci rzadko na-