nich co do majstrowania, bywał tem zupełnie pochłonięty. Pan Feliks miał minę niespokojną i zgnębioną. Chodził po salonie, palił papierosy i nie słyszał ani słowa z tego, co mu prawiła żona. Jakby niecierpliwie na coś oczekiwał, i widocznie z ulgą odetchnął, gdy lokaj oznajmił.
— Moszko przyszedł do jaśnie pana.
W progu gabinetu żyd stał — drobny, chudy, czamy — zwykły chałaciarz wiejski.
— No i cóż? Byłeś u baby? — spytał pan Feliks.
— Byłem. Powiedziałem, że jaśnie pan jej ten honor zrobi — pieniądze weźmie.
— Cóż? Rada?
— Spodziewać się — ona rada.
— Da całą sumę?
— Da.
— No, a warunki?
— Chce pierwszy numer i 7%.
— Drogo, ale że to na krótki termin, to wezmę.
— Ona chce, żeby pan do niej się pofatygował, o reszcie się rozmówić.
— Do niej, ja? Przecie mówiłeś, że się naprasza z temi pieniędzmi. Mam może teraz sam prosić?
— Niech jaśnie pan nie będzie gniewny. To prosta kobieta — ona ma subjekcyę tu się pokazywać.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/035
Ta strona została skorygowana.