— Ano, to prawda, ma racyę. Jutro będę w polu, to wstąpię. Przecie ta kolonia o miedzę.
Żyd stał w miejscu, więc pan Feliks dodał:
— O swoje faktorne bądź spokojny.
— Ja spokojny — jakby je miał w kieszeni. Ja chciał pogadać o tych drwach. Ja przyniósł zadatek tysiąc rubli, że to może jaśnie panu będą potrzebne w hypotece. Jaśnie pan mnie da jaką kartkę, dla pamięci. O cenę to my się potem rozmówimy!
— Dobrze. Zapomniałem, że to będą koszta.
Żyd odliczył pieniądze, pan Feliks napisał kwit i pokrzepiony na duchu łaskawie pożegnał Moszka.
Był rad z dobrego interesu, który mu spadł z nieba. Od pewnego czasu kredytorowie stawali się natarczywi, procenta rosły, wymawiano sumy, o kredyt było coraz trudniej.
Wtem rozeszły się pogłoski, że Drobinę kupiła wdowa po handlarzu świń, kapitalistka.
W mig pan Feliks posłał na zwiady swego faktora i oto interes był załatwiony.
Po namyśle uznał nawet, że będzie lepiej, gdy sam z »babą« się rozmówi, i żeby było jaknajmniej rozgłosu, po obiedzie ruszył niby w pole, i tąż miedzą, co Tomek za zającem, dostał się do folwarczku.
Dziedziczkę spotkał w ogrodzie, zajętą obieraniem gruszek, przedstawił się i z punktu sprawę zagaił.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/036
Ta strona została skorygowana.