Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/038

Ta strona została skorygowana.

woli. Życzę bratu pańskiemu długich lat zdrowia.
— Może i mnie także?
— Pan taki pewny, że jego przeżyje. Pan pewnie o wiele młodszy od brata, i pan wygląda, że stu lat doczeka. To tylko proszę o wiadomość, kiedy i gdzie pieniądze przyszykować.
— Może w przyszły czwartek w Warszawie?
— Dobrze. Żyd mi mówił, że panu trzeba 30.000, mogę dać 40.000 — jeśli pan sobie życzy.
— Tak pani bezpieczna! — zaśmiał się pochlebiony.
— A cóż! Pański pałac wart dwa razy tyle. A zresztą, toć pan sam mówi, że brat milioner. Przywiozę całe czterdzieści tysięcy — niech już wszystkie będą u pana, a procent dostanę półrocznie zgóry.
— Kiedy pani tak chce koniecznie, wezmę całą sumę. Procent trochę za wysoki, ale że na krótki termin...
— Co to znaczy na takie dobra!
— No, zapewne. Zagaje to lekko zniosą. Zatem w przyszły czwartek spotkamy się w hypotece.
— Już ja się stawię.
Powstał Gozdawa, kobieta skłoniła mu się, nie podając ręki — trzymała je pod fartuchem, może się żenując, że są grube i spracowane. Gdy wyszła za nim na ganek — rozejrzał się i rzekł: