Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/039

Ta strona została skorygowana.

— Dzieci ma pani sporą gromadkę.
— Oj, dzieci na świecie nie brak! — odparła.
— Niestety! — zaśmiał się.
— To pan dzieci nie lubi?
— Możebym i lubił, żeby nie dorastały na spychaczy.
— Taki porządek świata. Pan czeka na śmierć brata — inny czeka na śmierć ojca.
— A te na pani śmierć! — rzekł, wskazując na kilkoro drobiazgu, pod gruszami.
— Te nie czekają mojej śmierci!
— Oho — jakie pani ma illuzye.
— Żadne illuzye, a prawda.
— No, no, taki porządek świata, sama pani mówi.
Kiwnął jej jeszcze raz głową, i wracając do siebie, w głębi duszy śmiał się z baby.
— Jest dumna, żem ją zaszczycił przyjęciem sumy. Mogę śmiało odtargować jeden procent. Bo i poco takiej ordynarnej babie tyle pieniędzy. No — zrobiłem świetny interes. Chojnowskiego żółć zaleje, żem go ubiegł. Ten Ruchno go obębni, jak sam zechce. Można teraz śmiało Władka »pusować« do Pułaskich. Tomek zostanie w domu, długi się spłaci — no i przecie Tomasz nie wieczny. Oj, czas mi już spocząć, do Warszawy się wynieść z kapitału żyć. Napracowało się!
Stanął pan Feliks na wzgórku, spojrzał po