— Do polskiego, szlacheckiego lasu chce pani. Będzie nastrojowe w obecnej epoce:
»Czyście nie widzieli taki mały Kohn,
Co ze wszystkie Kohny najważniejszy on«.
Ze śmiechem zawtórowali inni znajomą melodyę:
»Co ma krzywe nóżki, odstające uszki.
A najlepszy znak, ma nos, jakby hak«.
Brzechocka zatkała uszy dłońmi.
— Panienki, zawstydźmy ich. Coś ładnego, czułego. — I rozpoczęła słabym sopranikiem:
»Usta milczą, serce śpiewa
Kochaj mnie«.
»Posag żaden, moja miła,
Odczep się«
zagłuszył słabe soprany potężny baryton Tomka.
— Wyrzucić go! Hańba! Cynik! — posypały się panieńskie okrzyki.
— A prawda! — przepraszam — zapomniałem, że tu posagi są. To tak z zawiści, że nie dla mnie.
— A dlaczegóż nie dla pana? Proszę spróbować — zaśmiała się Mania Zadorska.
— Dlatego, że ja posagu nie mam — więc mi wara do sakramentu.
— Ale kochać pan przecie może?
— Kochać? Co to takiego?
— Et, idź pan sobie! — oburzyła się Brzechocka. Psujesz nastrój.