Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/056

Ta strona została skorygowana.

— I z czemś jeszcze, — ze szlachecką butą, — mruknął korepetytor.
Tomek się roześmiał — i zwracając się do pani Brzechockiej rzekł:
— Zabawiałem was tak ślicznie i nie proszą mnie do uczty.
— A istotnie ślicznie! — podniósł się protest panieński. — Nie damy ani jeść, ani pić, chyba pan nam zagra do tańca.
— Na czemże zagram. Nawet fujarki o tej porze roku nie można wykręcić. Poślijcie niewolników do dworu po pianino.
— Ja mam okarinę! — rzekł mały Zadorski.
— Gajowy ma skrzypce, tu niedaleko, w leśniczówce! — rzekł Chojnowski.
— Dajcie okarinę. Nigdym na tej fajce nie grał, spróbuję — a po skrzypce poślijcie.
Panienki z wielkim zapałem zaczęły go karmić i poić, rozpalono jeszcze parę ognisk na rogach polany, gajowi i panicze równali trochę »posadzkę«, zapał ogarnął całe towarzystwo. Tomek wziął okarinę, usiadł na pniu i zaczął próbować — po chwili już grał walca.
— Jaki pan szczęśliwy! — rzekł mały Zadorski — ja za nic nauczyć się nie mogę.
— Ale cię pewnie muzyki uczą?
— Ojoj, codzień mam godzinę z »Fräulein« — już trzy lata się uczę.
— Tak, mój synu. Ciebie będą tem mordo-