Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/059

Ta strona została skorygowana.

i wszystkich i dajecie na stronę wiele wielu, ale tyle z tem kramu — że szkoda zachodu!
— Ohydny pan jest! Powiem panienkom, co pan na nas wymyśla!
— No i co? Jedna przed drugą gotowa mnie mieć za męża, bylebym miał Zagaje.
— Chciałabym, żeby pan spróbował. Żadna pana nie przyjmie.
— To niezawodnie, bo ja się nie dam!
— Kwaśne winogrona! — rzuciła mu urągliwie i wróciła do tańca.
On grał machinalnie wciąż jakiegoś ludowego mazurka i nagle zmienił melodyę, ton i rzucił w roztańczone grono zuchwałą nutę »Czerwonego Sztandaru«.
Pary hasały chwilę z rozpędu i stanęli wszyscy. Rozległ się protest, okrzyki.
A wtem korepetytor zaintonował pieśń.
— Mazura, Mazura! — poczęto wołać. Panienki otoczyły Tomka, Brzechocka bez ceremonii wytrąciła mu smyczek, a Chojnowski, jako gospodarz, zaprotestował.
— Powaryowaliście. Droga o sto kroków. Ktoś przejeżdżający usłyszy, doniesie i będzie awantura.
— Ale to już późno! trzeba wracać. Tatuś czeka! — westchnęła Terka.
Opamiętali się wszyscy.
— Popsułeś nastrój, młody Satyrze! — mruknął doktór Sabiński.