Ponieważ Tomek albo się gapił na okolicę, albo czytał romanse, kupowane po dworcach, albo spał — więc pan Feliks, nie mając uprzejmego partnera do rozmowy — ciągle coś notował i pisał — a raczej zasmarowywał całe kolumny cyfr — przypuszczalnemi sumami spadku i ich użycia. Płynął w morzu planów i projektów. Czasem, z pod oka, syn mu rzucał drwiące spojrzenie, ale uwag nie robił, znajdując — że: »lepiej starego głaskać — jak ma mieć monetę«. I tak pewnego popołudnia stanęli w Nicei. Pan Feliks gotów był wprost jechać pod wskazany w gazecie adres — ale Tomek go przekonał, żeby ulokowali się w hotelu i dopiero stamtąd ruszyli na poszukiwania.
Dorożkarz pokręcił głową na kurs, zażądał wysokiej ceny — i powiózł ich daleko od zgiełku miasta, pod górę — w coraz węższe ulice. Wreszcie zatrzymał się przed małą willą — bardzo skromnego wyglądu.
Na dole, w kuchni, znaleźli właścicielkę — niemłodą, czarną, ordynarnie wyglądającą kobietę, i Tomek zagaił:
— Czy tu u pani mieszkał doktór Gozdawa?
— Tak — ale już nie mieszka.
— Wiem. Umarł. Jesteśmy jego najbliższymi krewnymi. Zaledwieśmy się dowiedzieli o śmierci. Czy może nam pani wskazać jego mieszkanie?
— Zajmował całe piętro. Zapłacił zgóry za
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/070
Ta strona została skorygowana.