Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/085

Ta strona została przepisana.

szpilka w stogu siana, a tembardziej ta musi być znana w otoczeniu stryja.
— Ale te poszukiwania będą kosztować — a my mamy już mało pieniędzy.
— To niech ojciec napisze do Władka, żeby przysłał parę tysięcy na koszta spadkowe. Przyśle — sama stara Pułaska da.
— Napiszę zaraz, ale ty bądź ostrożny w grze — nie zapalaj się. Bo, widzisz, jeśli nas ta sukcesya ominie...
Zająknął się, oburącz chwycił się za głowę. Tomek się zniecierpliwił.
— Ech, dałby ojciec spokój z takim melodramatem. Dobranoc — ja tu skręcę na dworzec.
I zostawił pana Feliksa na ulicy.
Z głową zwieszoną, zestarzały o lat dziesiątek, powlókł się stary Gozdawa do hotelu. Czuł w mózgu chaos, w członkach niemoc — jakąś grozę, przerażenie, lęk przyszłości.
Cały gmach jego nadziei, pomimo uspokojeń syna, rozpadał się, chwiał, groził ruiną. Lata całe żył tą nadzieją — chwili śmierci brata wyglądał, jak zbawienia, jak kresu ciężkiego szamotania z coraz cięższymi interesami — i nagle — zajrzała mu w oczy zmora bankructwa.
Bo jeśli nawet odnajdą ową Tryźniankę — i testament — to będzie on trudny do zwalenia, rozgłosi się po sądach i gazetach — i kredyt zgi-