Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/086

Ta strona została skorygowana.

nie — sądowe sprawy, koszta, lata zwłoki i bardzo problematyczna wygrana.
Występowała też niespodziewana komplikacya owego szyderczego wyszczególnienia Tomka. Wyglądało to na ironiczną złośliwość, aby w rodzinę wnieść ferment i niesnaski. Czy Tomek już rozumiał swe uprzywilejowanie, czy sobie jeszcze nie zdawał sprawy?
Pan Feliks nigdy nie zadawał sobie trudu studyowania swych dzieci — i myślał o nich bardzo niewiele. Gdy były małe, nudziły go i płacił bony, żeby niemi się zajmowały i uprzątały z pokoju, gdy grymasiły lub dokuczały gadaniem. Potem oddawał je do miasta, na stancyę — i płacił szkoły, żeby nie mieć w domu kłopotu. Potem narzekał na wydatki, łajał za złe cenzury — i jednego wymagał, żeby chłopcy dostali atestat. Nie lubił ich, ani myślał o nich z jakiemkolwiek specyalnem zajęciem — wystarczało mu, że przechodzą z klasy do klasy i że spędzają w domu wakacye. Potem myślał, żeby ich bogato pożenić, a córce wynaleźć bogatego męża i nadal, żeby ich jak najmniej w domu widywać.
W najdalszej przyszłości myślał zachować dla siebie jaknajwięcej funduszu po bracie i osiąść w mieście na radcowskiej synekurze, a synów podzielić Zagajami.
Ale dotychczas mawiał: »u mnie w Zaga-