Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/106

Ta strona została przepisana.

kraju, i tych ludzi — i wsi — i natury — wszystkiego, co tutejsze.
— Więc co?
— Więc się lękam — czy mi tego nie będzie brak — jak to wszystko stracę.
— Jakoś cię ten milionowy spadek dziwnie sentymentalnie nastroił.
— Spadek. — Tomek się roześmiał i nagle zwrócił się do doktora, a oczy mu się aż zaiskrzyły.
— Poco doktór drwi i udaje? Doktór wie, że nas stryj wydziedziczył.
— Taak? No — proszę — taki filut! — rzekł po swojemu doktór i zaśmiał się ryhotem złośliwego Fauna.
Tomek milczał, więc po chwili Sabiński zagadnął.
— Będziecie mieli trochę ambarasu z tą siurpryzą.
Nie było odpowiedzi.
— No — więc gadaj, kiedyś zaczął. Któż spadkobiercą?
— Doktór wie! — burknął Tomek.
— Głupiś z tym ćwiekiem w głowie. Nie wiem nic i co mnie to zresztą może obchodzić. Twój ojciec pożyczył u mnie kiedyś sto rubli, ale jak mi nie zwróci, to się bez nieb obejdę. Chcesz mówić — dobrze, a nie — to nie.
— Mogę mówić — od doktora dowiedzą