— O tem pomyślą wierzyciele.
— No — a rodzice?
— Warzyli piwo — niech je piją.
Sabiński pocałował kilkakroć swoją rękę.
— Co doktór wyrabia?
— Dziękuję sobie, żem nie założył rodziny — i nie nahodował dzieci — tak zwanej podpory starości. I tobie toż samo radzę, bo w takim razie, nie wyrzucą cię dzieci na śmietnik.
— Nie będę odpowiadać i cierpieć za czyjąś głupotę. Ojciec mnie się nie radził, jak długi zaciągał.
— Żył na rachunek spadku po stryju, a ty żyłeś na rachunek po nim.
— Tylko on używał — dłużej, niż ja.
— Phi! może lepiej być bankrutem, w lat dwadzieścia parę — niż w sześćdziesiąt. Ty możesz jeszcze wszystko zdobyć — byleś chciał — a on — ruina!
— Władek do niego pojechał. Może na spółkę coś wymyślą, żeby okpić kredytorów.
— No, a ty nie masz jakiego pomysłu?
— Z początku — jakeśmy to mydło zjedli — miałem tysiące projektów, ale teraz to niech oni radzą. Wołałbym zarżnąć paru żydów — jak im łgać.
— Dlaczegóż ojciec sam nie przyjechał?
— Bo się jeszcze łudzi. I tak mi obmierzł,
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/108
Ta strona została przepisana.