Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/131

Ta strona została przepisana.

służbę poszła. Żeby najcięższa służba, tobym chwilę znalazła bieliznę uprać i w porządku utrzymać.
— Głupiaś, czy szalona.
— Pewnie, że głupia — ale mnie tak dobrze. Wiem, że panicz o mnie tyle dba, co pies o piątą nogę — ale mnie tyle uciechy — co przez panicza.
Tomek usiadł i popatrzał na dziewczynę.
— Ja się lada dzień ożenię z bardzo bogatą panną — sług mi nie będzie brakło.
— Gwałtem się cisnąć nie będę, ale żeby panicz wiedział, że ja i Kret — to jedno. Już sobie pójdę — ale jakbym się zdać mogła — to niech panicz zawoła.
Odeszła, zanim się spostrzegł. Pozostał długą chwilę — zapatrzony tępo przed siebie, wstrząśnięty dziwnie miękkiem wrażeniem. Gdy wrócił do domu — miał już przed sobą — jakby ślad drogi — jakby wśród ciemności — słaby promień dalekiego świtu. Nazajutrz pan Feliks, czuł się o tyle lepiej, że rano posłał po Władka i długo konferowali we dwóch. Wezwano wreszcie Tomka i dowiedział się o rezultacie narady.
Miał pojechać do Strażyca — zakomunikować mu list doktora Tomasza i zaproponować — by jemu — Tomkowi — pożyczył większą sumę — na rachunek owego legatu za dziesięć lat.