Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/138

Ta strona została przepisana.

spadek stryja — tobyś Władkowi i Pułaskiej spłatał dopiero sztukę.
— Et — brednie. Doktór — wierzy, że te pieniądze, choćby były — jakaś tam Barbara Tryźnianka będzie dla mnie trzymać. Stryj był kiepski waryat — może trafił na sprytną babę, która mu to wmówiła — może się w niej kochał — a ona udawała bezinteresowność. Zresztą — niech to wszystko dyabli wezmą — nie daruję sobie nigdy tego, żem doprawdy litował się nad starym i łamałem głowę, jakby im pomódz i poradzić. Wstyd mi, żem był taki głupi! W każdym razie, niechby Władek Zagaje nie dostał.
— Wolisz, żeby je Malecka rozparcelowała?
— Wolę — niżby ten słoń ze mnie zadrwił.
— To się nazywa głos krwi — i rodzinne uczucia — rzekł z widoczną radością doktór, zapalając nowe cygaro.
A Tomek więcej nic nie rzekł, tylko zaczął pogwizdywać — co zwykle czynił, gdy nad jakimś złym figlem przemyśliwał.



∗                         ∗

Był pogodny letni wieczór i Malecka z tryumfem zebrała bez deszczu koniczynę.