ona nie ustąpi — takie kaleki — to strasznie uparte. Widzi pan — my — ot takie stare baby, całe życie pracujące — to nam mniej pieniądze potrzebne. Bo i na co wydawać? Ta nasza odzież niedrogo kosztuje, trzewiki też, jadło niewybredne. Ot zbierze się grosz, to i leży w kantorku. A pan potrafi wydać i potrzebuje — bo pan nie zapracuje, nie zarobi!
Wyszła, przyniosła zwitek w gazecie i położyła przy nim, na stopniu schodów.
Po chwili wahania wziął — i podał niemowie rękę — dziękując bez słowa. Czuł w gardle gorycz i w duszy wstyd.
Malecka wzięła się do łuszczenia grochu z takim pośpiechem, jakby od tej roboty byt jej zależał.
— Mogę tedy przedstawić pani interes, z którym przychodzę! — zagaił z trudnością. — Jak pani wiadomo, po stryju nie dostaliśmy nic, tylko dziwaczną obietnicę — że ja mogę po dziesięciu latach otrzymać jego fundusz — z rąk jakiejś Barbary Tryźnianki — jeśli ona uzna mnie za człowieka. Owej Barbary Tryźnianki nie mogliśmy nigdy odszukać — i najprawdopodobniej wszystko jest drwiną i fikcyą. Czy pani nie kupiłaby odemnie tej problematycznej sukcesyi — za bardzo niewielką sumę.
— Jakże to?
— Ach — nie chcę nic dostać do rąk. Tylko sprzedałbym pani moje prawa — do owego
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/141
Ta strona została przepisana.