Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/149

Ta strona została przepisana.
Wyjeżdżając z nami nasza młoda pani.
Zdejm ruciany swój wianeczek z kółka nade drzwiami.

A potem piosenka ucichła, tylko się wabiły przepiórki — i grały świerszcze.
Tak w tę noc letnią żegnał Tomek swe rodzinne gniazdo — i ziemię, i byt dworskiego panicza — i pierwszy okres swej beztroskiej młodości.



∗                         ∗

Na licytacyę ruchomości w Zagajach zjechało niewiele kupujących. Widoczne było, że za kulisami odbyła się zmowa, że wszystko było zgóry ułożone.
Władek z teściową jechali spokojni. Przybył też spokojnie żyd-agent Strażyca.
Przybyli jednocześnie z urzędnikiem — i zdumieli, ujrzawszy w salonie Tomka, leżącego na kanapie — z papierosem w zębach — i jakąś książką w ręku.
Wcale się na ich widok nie poruszył, ani myślał powitać.
Kret, wylegujący się też na kanapie, przyjął ich tylko przeraźliwem szczekaniem.
Władek, po chwili zmieszania, zbliżył się do brata.
— Nie wiedziałem, żeś przyjechał. Jakże się mają rodzice?