Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/175

Ta strona została przepisana.

egzaminów — i wrócę na Nowy Rok. Przecie do tego czasu nie wyjdzie za mąż? Ona jest jeszcze tak młoda — prawie dziecko!
Tomek popatrzał nań i parsknął śmiechem.
— Ki dyabeł! Czy pan naprawdę rozkochał się w tej kozie!
— Pan nie może być sędzią w tej sprawie.
— Racya. Rozumiem, że można zakochać się w czemś — w muzyce, naturze, morzu, górach, psach, koniach, polowaniu — ale zakochać się w kimś — do tego stopnia, żeby aż dla zdobycia poświęcić największy skarb — swobodę, nie — tego nie zrozumiem nigdy. Zatem — basta — nie mamy co więcej o tem mówić. Dobrze — będę jutro u pana i przyniosę skrzypce.
Obietnica ta przypomniała Tomkowi instrument, który rzucił do szafy — i nie tknął od przyjazdu z Zagajów. Wieczorem je wydobył, struny naciągnął i spróbowawszy — już się rozochocił i rozegrał na dobre.
Na muzykę zjawiła się Terka.
— Tomek — nie graj — bo mama płacze! — szepnęła.
— Także osobliwość. Ona codzień płacze.
— Ale dziś specyalnie smutna — bo jutro Zagaje na licytacyi. Pójdziemy jutro z mamą na mszę, na tę intencyę!
— Bardzo to Pana Boga obchodzi — i pe-