Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/182

Ta strona została przepisana.

Napisał depeszę do doktora Sabińskiego — potem — nie wiedząc, co dalej robić, — usiadł w kącie, wstrząsany nerwowym dreszczem.
Usiadła przy nim Terka i szeptem spytała:
— Coś ty zrobił właściwie? Nie rozumiem depeszy Władka.
Ruszył ramionami.
— Trzeba być takim durniem, jak on, żeby tak pisać. Chciał dostać Zagaje za bezcen, a że mu się to nie udało — wścieka się na mnie i to on jest winowajcą tej chryi.
— Mój Boże, co z nami teraz będzie!
— A coby było — wiesz? Zostałoby dziesięć tysięcy — na nas wszystkich — a teraz będzie może dwadzieścia.
— Ale ojciec umiera. Mama może też tego nie przeżyje. Jakiś ty zmieniony, Tomku.
— Głowa mi pęka z bólu, całą noc nie spałem — i zastać tu taką awanturę. Czy są w domu pieniądze?
— Nie wiem. Deniska pozamykała biuro ojca i doktorowi zapłaciła ze swoich.
— Jeszcze dobrze, że ta jest. Rozumie się, że się wszystko zmieni w naszem życiu — ale też było to życie podłe dla wszystkich.
Zresztą, niech się dzieje, co chce — ja się muszę położyć — i odpocząć!
Rzucił się na kanapę w jadalni, a Terka przykucnęła przy nim — i po chwili płaczu zasnęła, jak zmęczone zwierzątko.