Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/193

Ta strona została przepisana.

czas wynajdę — żeby zarobić. Lepiej im kilkadziesiąt rubli posłać — jak jechać.
— Toć ten wasz folwarczek, to smok, pożerający tysiące.
— A tak. Może mama niebardzo sobie daje radę — i częste mają klęski. Ano — cóż robić. Ja się na gospodarstwie ani na cegielni nie znam, inaczej im pomódz nie mogę.
— A kiedyż pan myśli się ożenić?
— Chyba jak chłopcy gimnazyum skończą — starszy już w czwartej klasie, młodszy w trzeciej.
— No — cierpliwa ta pana narzeczona! — zaśmiał się Tomek i spojrzał znowu na fotografię, a potem, zapalając papierosa, rzucił niedbale:
— Ja też chcę się wziąć do roboty — szukam posady.
— Biurowej?
— Ano — chyba.
— W fabryce kamieni młyńskich pan Terner poszukuje korespondenta. Jakby pan chciał — ja mu powiem! — ofiarował się uprzejmie Remisz.
— Może pan powiedzieć! — zgodził się łaskawie Tomek. — Cztery języki posiadam dobrze.
— Mnie się zdaje, że pan wszystko potrafi. Pan chyba, nie ucząc się, wszystko umie.
W dwa dni potem już Remisz posadę mu