mu zostało z tysiąca rubli, wypłaconych przez Malecką w sierpniu, a stało się to w listopadzie.
Tedy Tomek oprzytomniał — i raczył pomyśleć o przyszłości. Pomyślał zaś tak, że tegoż wieczora te siedm rubli przegrał w bilard.
— Ano — trzeba będzie gdzieś, kogoś naciągnąć! — pomyślał, kładąc się spać, i od rana zaczął po ulicach wypatrywać znajomych. Spotkał paru, ale nie wspominał o pożyczce — i cały dzień zeszedł mu naczczo.
Wieczorem przyprowadził ze sobą do hotelu żyda-handlarza — i sprzedał parę garniturów ubrania. Resztę złożył do kuferka — rachunek w hotelu zapłacił — i wyniósł się do tanich, tak zwanych »umeblowanych pokojów«, w bocznej, dalekiej ulicy.
Niechlujnie tam było, duszno, cuchnąco, gnieździła się rozpusta i występek, ale przynajmniej był pewny, że go tu nikt nie zna — i nikt ze znajomych go nie znajdzie.
W garkuchni — w tymże domu zjadł byle co — i siedział do późna, obserwując typy, zgoła sobie dotąd nieznane. W nocy spać mu nie dawały wrzaski na kurytarzu, a może i pierwsza naprawdę troska o jutro. A owo nieubłagane jutro przyniosło mróz, śnieg i — głód.
Tomek nareszcie obejrzał się na seryo za pracą — i obszedł kilkanaście ofert z Kuryera — bezskutecznie. Wrócił późno — przemokły, zziębnięty i wściekły.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/195
Ta strona została przepisana.