Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/198

Ta strona została przepisana.

— Bierz — twoja! — rzekł — i wyszedł.
— Pan! — mruknął kelner, kłaniając mu się nizko.
A Tomek, zanim zasnął — pogłaskał skrzypce ruchem pieszczotliwym dłoni — jakby głaskał smukłe kobiece biodro, i rzekł półgłosem:
— I oto jestem na twojem utrzymaniu — ty śpiewne drewno!
Jakoż zaledwie się nazajutrz obudził — kelner przyprowadził mu czeladnika rzeźnickiego, który z szerokim śmiechem wystąpił doń z prośbą o granie na weselu.
— Niby na mojem, z panną — co jej stary jest woźnym w Resursie. Proszę nie byle za co — dam pięć rubli — ino żeby tak pan rżnął — jak dzisia tu w nocy. Nie bez tego, że i tancerze coś dołożą — bo bez przychlebności mówię — ma pan dryg w ręku, że nogi same chodzą.
— Idź pan do stu dyabłów — mnie się spać chce!
— To też nie zaraz proszę — ino na wieczór. Starszy drużba tu po pana przyleci — jak będzie pora.
— No, dobrze — a jak mi się panna młoda spodoba — to buziaka niech mi też dołoży.
— Owa — do wójta z tem nie pójdziemy — a i panna Felka nie będzie chyba sprzeczna, zaśmiał się nowożeniec, kładąc na stoliku trzy ruble tytułem zaliczki — »na pewność«.