biotała dziewczynka. Mamusia znalazła na podwórku.
— Cicho, Janiu, — chodźmy już. W poniedziałek odniosę panu te koszule, i wyceruję skarpetki.
Wyniosła się z zawiniątkiem, i po niewczasie sobie przypomniał, że nie spytał o numer domu.
Ale nazajutrz było sucho i niezbyt zimno — poszedł od domu do domu jej szukać — i wreszcie jeden ze stróżów burkliwie mu objaśnił.
— Motylska, wdowa z dzieckiem. A mieszka toto — w tej budzie na podwórku.
Tomek długo stał przed tym budynkiem. Była to przybudówka z desek — przyczepiona do muru sąsiedniej kamienicy. Sprzątano do niej zapewne niegdyś graty bez wartości. Teraz miała okienko z czterech szybek — i żelazną rurę od piecyka, wyzierającą ze ściany — i była mieszkaniem ludzkiem i warsztatem pracy, bo rozlegał się z niej turkot maszyny do szycia.
— I ludzie nazywają kobiety słabem stworzeniem — pomyślał Tomek, pukając do drzwi.
— Proszę! — ozwał się głos Motylskiej.
W »mieszkaniu« było tylko łóżko, maszyna do szycia i żelazny piecyk.
Siedząc na łóżku, Motylska szyła — a mała na temże łóżku spała, wśród całej kupki srokatych kociąt — i ich matki, która mrucząc, lizała swe dzieci — i ucho dziewczynki.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/206
Ta strona została przepisana.