stępne roboty — jak lokajstwo, furmaństwo lub konduktorstwo tramwajowe — to bryndza. Więc nie mogę babom pomódz — chyba że Malecka będzie tak głupia, iż mi da tysiąc rubli w przyszłym roku — i te będę też wolał stracić z dziewkami — jak te, co miałem. Tu przestał myśleć i począł nucić:
Zegarki i łańcuszki, pierścionki, spinek dwie,
Zabrały mi dziewuszki, co tak kochały mnie!
— Psiakrew — zaklął znowu — zimować w tej budzie, a ta francuzica — co tu lata za lekcyami — żeby tamtym posłać parę rubli »argent de poche«, a starej każą herbatę nalewać i ścierki rachować — kiedy w Zagajach do klamki się nie dotknęła bez lokaja. Głupie to, głupie — ale już takie zostanie — niczego się nie nauczy — ani oduczy! Płacze i lamentuje — a w łeb sobie nie palnie — i tak będzie lata przepadać.
Tomek się zerwał, wyjrzał oknem na śnieg, sypiący się gęsto z ołowianego nieba, obejrzał swe buty, palto, splunął — ubrał się — przeliczył drobne w kieszeni — i poszedł na miasto.
Włóczył się, aż przemókł, zmarzł i zgłodniał — wtedy wstąpił do znanej cukierni, wypił kawy i poszedł na »górkę« do bilardu.
Partner, który mu się trafił, grał licho i płacił z dezynwolturą wielkiego pana. Gdy Tomek wygrał trzy partye, dowiedział się, że nie był