Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/218

Ta strona została przepisana.

grywanego na podłem pianinie przez jakąś ciotkę.
W saloniku było gorąco od lamp, i ciasno, że należało do sztuk akrobatycznych wymijanie tych par — bez potłuczenia lub rozdeptania — i Tomek, biorąc do tańca pannę Irenę, zauważył z uśmiechem:
— Nie gwarantuję od karambolu.
Dziewczyna błysnęła zębami.
— Pan tak po mistrzowsku tańczy, że się nie lękam.
— Smaczna dziewczyna — pomyślał — żeby się, szelma, nie perfumowała piżmem!
Po skończonym tańcu zdecydował, że ona jedna »była do ludzi podobna« — i pozostał u jej krzesła, racząc rozmawiać.
Potem znowu tańczyli — potem znaleźli się sami, trochę odosobnieni, w jadalni, gdzie zziajana mama Skorupska nie mogła nastarczyć napoju i jadła »kawalerom« — a gdy po kolacyi tańce znów się rozpoczęły, panna Irena i Tomek bardzo często tańczyli ze sobą.
Wieczorek skończył się nad ranem i Tomek wyszedł razem z Remiszem.
— Taki jestem panu wdzięczny — taki wdzięczny! — mówił Remisz. — Nieprawda — moja narzeczona była królową zabawy?
— Za cóż u licha jest mi pan wdzięczny! Zabawiłem się dzięki pannie Irenie, bo resztę tych panien — to wsadzić do menażeryi.