Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/221

Ta strona została przepisana.

Był bo w bluzie roboczej i usmolony.
Motylska skonfundowana pokornie i w milczeniu słuchała łajania, a wreszcie pozostała o dziesięć kroków za nim — i tak doszli do domu.
Deniska czekała i na widok Tomka wydała z siebie okrzyk przerażenia.
— Mon Dien. Comme vous êtes fait monsieur Thomas!
— Panna Deniska nie zna się na tych strojach — i niech nie krzyczy, bo dziecko przestraszy. Co to — baby drapnęły od tego bogatego wujaszka?
— Pani przyjechała na poradę do lekarzy, a Terka też chora na anemię.
— Przyszłam do pana z dobrą wieścią. Pani chciałaby pana widzieć. Serce matki...
— No, no — daruję resztę tej patetycznej tyrady z Racine’a. Co im trzeba?
— Ależ nic! Ulokowały się niedrogo, wuj dał na tę wycieczkę — zabawią parę tygodni.
— Aha — do końca karnawału. Gdzie mieszkają?
— Państwo Skorupscy odnajęli pokój, bo ciotka, co z nimi mieszkała, wyjechała do Krakowa. Ja to wszystko ułożyłam.
— Aha — rozumiem. Remisz, Szur — i małżeństwo. Panna Deniska u żydów byłaby swatką z profesyi. Ale mnie w to nie mieszajcie. Mo-