Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/233

Ta strona została przepisana.

bo czuję sam na sobie piętno wstydu — i wykluczonym z konkursu.
Odchodząc, czuję się obowiązanym do tego wytłómaczenia pani — zawodu — który czynię, i szczerego wyznania, żem się nawet nie starał wcale o jakąkolwiek cnotę.
Ale w tej chwili mam w myśli trzy istoty tu zostające — i polecam je Pani pamięci i opiece — a mianowicie: Niech pani sprzeda owe portrety przodków — których nie mogę ze sobą zabrać do piekła, gdzie jakoby dostają lokal bezpłatny samobójcy — i za ich cenę — dajcie wikt Kretowi — zapomogę wdowie Motylskiej — mieszkającej obecnie na Tamce 8, oraz jaki grosz dla jej syna, a mego chrześniaka, jeśli wytrzyma selekcyę głodu i nędzy.
A Zuzi, gdyby mnie jeszcze pamiętała — dziękuję za skrzypce — i niech mnie dobrze wspomina. Zresztą nikomu do mnie nic, i bardzom rad, że się wszystko prędko skończy«.
Podpisał się Tomek — list zaadresował do Maleckiej — wrzucił w skrzynkę i prędko ruszył Alejami Jerozolimskiemi ku Wiśle.
Było jeszcze za jasno — i ludzie się snuli — więc zaczął szukać ustronnego kąta — wreszcie za węgłem jakiegoś parkanu stanął — obejrzał się, a widząc tylko pusty zaułek i ślepą ścianę — rewolwer wydobył — surdut rozpiął — lufę do boku przytknął — i zmrużywszy oczy z zębami zaciętemi na spieczonej wardze palnął raz —