Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/272

Ta strona została przepisana.

jaka i gałgana. Pani hrabina wybaczy nieposłuszeństwo, ale będę się trzymał w pobliżu — na wszelki wypadek.
Żachnęła się niechętnie, ale trwało to chwilę, i wsiadła, kazała się wieźć na główną pocztę.
— Płaci mu, nieszczęsna! — pomyślał, ale co mnie do tego — niech płaci — a może odbierze listy od tego kochanka zarazem!
Ręce mu się zaciskały na kierowniku, jak szpony, i czuł w sobie jakąś elementarną wściekłość, a oczami szukał Pinca z żądzą drapieżną gwałtownego czynu.
Ale szwaba nie było przed pocztą. Hrabina wysiadła i wróciła prędko, z kilku listami. Zaczęła je czytać gorączkowo, a Tomek bez rozkazu skierował samochód w Aleje.
Gdy skończyła, siedziała chwilę zamyślona; wreszcie jakby oprzytomniała, rzuciła adres modniarki, stamtąd pojechali do jubilera, jeszcze do kilku magazynów i wróciła do hotelu.
Wysiadając, rzekła:
— Za godzinę pojedziemy z powrotem.
Czekał tedy, obojętnie patrząc na tłum uliczny. I oto spostrzegł, z pełną kieszenią gazet i nieodłącznem cygarem w ustach doktora Sabińskiego, we własnej osobie.
Mimowoli oczy odwrócił, ale doktór go poznał i podszedł, grymasząc swój uśmiech szpetnego Fauna.