Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/292

Ta strona została przepisana.

dziwnie zmrużonemi oczami, że zrobiło się jej bardzo nieswojo.
Ostatecznie, z czego był taki pyszny? — Dopytała się, że był Polak, że rodzice mieli kawałek ziemi, ale on nic nie miał. Brał pensyę, jak każdy — jak ona — i zapewne był chłopskim synem. Tylko ładny był, zgrabny, młody, zdrów, że czasem Milly aż »rozbierało«, gdy spojrzała na jego cienki profil i rozdęte nozdrza, kiedy upojony pędem — pożerał przestrzeń.
Miał inny rozmach i sprawność, jak Pinc, i uciechę z lotu, jak orzeł.
Nie bywało też prawie wypadków z maszyną i raz posłyszała Milly, jak hrabia opowiadał pannie Mizzy, że rachunki essencyi wykazują dopiero teraz, na ile Pinc okradał. Z pewnym docinkiem powtórzyła to szoferowi nazajutrz, dodając:
— Pan taki oszczędny, jak hrabiowskie pieniądze.
Śmiały się szyderczo jego oczy, gdy odparł:
— Nie oszczędzam hrabiowskich pieniędzy — ale »u nas, w familii« kradnie się droższe rzeczy — benzynę zostawiamy »für gemeine Leute«. Nie zrozumiała sensu, ale mimowoli odczuła coś nieprzyjemnego — i nadąsała się na resztę dnia.
Wreszcie stanęli u celu podróży, w Pallanzy. Nastały dla Tomka dni próżniacze, bo »państwo« używali statków i łodzi, a on się wa-