Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/293

Ta strona została przepisana.

łęsał, gapił, palił cygara, a w duszy dręczył go nieznośny niepokój i tęsknota. Było to uczucie nowe, jak wiele innych, które go opanowały tego lata, na nice obracając duchowe wnętrze. Czuł, że już siebie dawnego zgubił gdzieś, zostawił, że ten nowy jest kompan niewygodny, niespokojny — smutny — i pół waryat.
Ale tak był przezeń owładnięty, zaabsorbowany — że w dyskusye i bunty się nie bawił. Cierpiał — ale nie cierpieć, nie chciał — tęsknił — i poddawał się — niepokoił się — ale spokoju nie pragnął. Myślenie jego, dotąd trzeźwe lub cyniczne, stało się tworzeniem baśni — i budowaniem pałaców w obłokach. Czasami bardziej dojmująca tęsknota, skręcała mu serce prawie fizycznym bólem — czasem przebłysk trzeźwości przesłaniał mu oczy szarą mgłą rozpaczy i beznadziejności, ale ten nowy — nową baśń wysnuwał, w kraj złudy napowrót go wciągał.
Pewnego dnia Tomek odwiózł »państwa« do jednej z dalszych stacyi — na dłuższą wodną wycieczkę — i wracał z samochodem. Zatrzymał się po drodze w jakiejś osteryi, a że mu się nie spieszyło, zaś widok był cudny — wyciągnął się na słońcu, kupił wina i do wtóru swych myśli zaczął grać na okarinie.
Baśń mu się roiła bardzo daleka od włoskich jezior. Wstały w pamięci — Zagaje czy nie Za-