Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/299

Ta strona została przepisana.

ona kocha — jak to zwykle w rodzinie kochają wszystkich gałganów.
Teraz — już hrabia go nie zna — podobno go kiedyś za drzwi wyrzucił — za jakieś grube świństwa, i dom mu wymówił. Kobiety w cichości go widują — no i ratują. Ale to skończona kanalia.
Wszystko to opowiadając, Plichta rysował Tomka — i nagle — nie przerywając pracy — rzekł:
— A ty, chłopcze, rozkochany jesteś w tej swojej pani.
Tomek rzucił się, żachnął — zwrócił ku niemu twarz zmienioną obrazą.
— Pan przypuszcza, że ona może być zestawiona ze swoim szoferem? — wybuchnął.
— Przypuszczam. — Plichta z uśmiechem zadowolenia chwytał ołówkiem jego wyraz i gest. — Przypuszczam — powtórzył powoli, byle przedłużyć napięcie szkicowanych rysów, i kreśląc gorączkowo — aż się zaśmiał — i ołówek odłożył.
— No — możesz się uspokoić. Mam cię, jak chciałem. Nie, chłopcze — nic nie przypuszczam ze strony hrabiny — ale z twojej mam pewność. Winszuję ci — nie kochasz banalnie — jesteś na ścieżce Bergeraca. A wiesz — jak ją nazywają w towarzystwie: la banquise! Zawsze lepszy masz gust, niż twój hrabia.
Tomek starał się uśmiechać, w żart sprawę