Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/306

Ta strona została przepisana.

ce za głowę — w pięknych jej oczach była otchłań rozpaczy:
— Istotnie — czego mi brak?! Mam brata bez charakteru i poczucia honoru, mam męża napół tabetyka, który jawnie żyje z utrzymanką — mam zbytek za cudze pieniądze — niewolę wśród przepychu — mam wstyd, hańbę, fałsz, pustkę jako życie — i mam dwadzieścia dwa lata! Istotnie — niczego mi nie brak!
— Głupiaś — obojętnie mruknął brat. — Kto nie umie żyć — temu zawsze źle. Żebyś chciała; Van Zuilen — i jego miliony — byłyby u twoich nóg. Co się obruszasz — nie mówię — żeby tak — z lewej ręki. On ci wyrobi rozwód — nawet ciotka znajdzie wszystko w porządku.
— Fred, czy znajdujesz, żem nie dosyć jeszcze dla ciebie zrobiła?
— Ty — dla mnie? Znajduję, że dzięki mnie zrobiłaś karyerę! — roześmiał się. — Bez tej awantury byłabyś dotychczas lektorką u jakichś starych hrabin.
— A ty, czembyś był?
— Odegrałbym się. Ale jestem dobry brat — wystraszyłem cię — i jesteś hrabiną.
Patrzała na niego z jakąś grozą.
— Możeś do spółki z hrabią urządził to wszystko! — wyrwało jej się bezwiednie.
— Czegobym dla twego szczęścia nie zrobił — śmiał się cynicznie.