dza, i długo tak leżał w męce! Miał ochotę, żeby go Fred zabił, a potem żeby Freda za to ścięli, najdziksze mu przychodziły pomysły, ale w końcu każdego widział beznadziejne smutne oczy hrabiny — i przekonanie, że to wszystko napróżno!
Zerwał się, i poszedł dalej, do cmentarza. Musiał się ze stryjem rozprawić. Odnalazł grób i zmarłego miał w pamięci z rysunku Plichty.
Usiadł tedy na głazie.
Właściwie, kto pomnik położył, drzewo posadził, kto łożył na staranne utrzymanie?
Jeśli panna von Treyzner była Barbarą Tryźnianką, kto była druga, której tej miała przysłać po ośmiu jeszcze latach swe zdanie i sankcyę, co do wypłaty owego funduszu!
A zresztą, po co ta ciekawość. Ośm lat takiego życia nie wytrzyma, ani on, ani hrabina, no i hrabinie nie pieniędzy trzeba, ale najlepiej, rychłego grobu, bo innego wyjścia i wyzwolenia dla niej niema. A pieniądze stryjowskie niech dalej utrzymują przy życiu pokolenia rachitycznych dzieci, w zakładzie panny von Treyzner.
Ale on po co tu potrzebny? Fred musi zniknąć, a hrabia jak wyzdrowieje, i dowie się, że mordercę jego własnym samochodem uwiózł, conajmniej, ciśnie mu roczną pensyę i precz każe iść, a potem co? Iść na szofera i tłuc się
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/329
Ta strona została przepisana.