Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/336

Ta strona została przepisana.

Jeśli hrabia naprawdę czuje, że umrze — nie pani go zabiła, ani nawet pan Fred — bo nie z rany on umrze, ale, jak sam uznaje, zakażenie całego organizmu. I śmierć jego nie jest dla pani korzyścią materyalną — jak pani to słyszała — rad panią zgnębić niedostatkiem.
Czy panią to przygnębia?
Wyprostowała się — i spojrzała nań z błyskiem w oczach.
— Jakiem prawem pan mi to ciska w twarz?
— Tem prawem — żem pani sługa, i żem sobie postanowił — nie dać pani w tem bagnie zmarnieć. Zresztą teraz nie pora na rozprawy — trzeba działać.
Co mam czynić z poleceniem hrabiego?
— Jakiem? Co do małżeństwa z tą?
— O to nie pytam, bo to moja sprawa. Ale czy mam przywieźć tu jutro pannę Mizzy?
— O — mnie już wszystko jedno! Trochę mniej lub więcej upokorzeń!
— W takiej chwili, to nie upokorzenie, to czyn wielkiej godności. Zawiozę tedy list i wezwanie — a panna Mizzy będzie tu o dwunastej.
— No — i ożeni się z nią pan.
— Za wielki ma posag — jak na żonę dla szofera — a ja swego fachu nie porzucę.
Na tę propozycyę — nie odpowiedziałem hrabiemu, jakby się należało — bo chory — a pani również nie odpowiadam, bo w tej chwi-