Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/344

Ta strona została przepisana.

cerny — w piękny majowy dzień, a szli tak lekko i raźno, jakby ich niosły skrzydła, i Tomek po swojemu, zuchwale sprawę bez żadnego wstępu i omówień jej przekładał.
— Spotkał mnie cios i wypadek, który mi się nie śnił nawet. Jestem z pokolenia próżniaków i rozpustników. Żyć w dobrobycie bez pracy — i bawić się cynicznie — to ideał. Ruina materyalna rodziny zmusiła mnie do pracy. Byłem grajkem samoukiem, rzępoliłem po knajpach ku uciesze wszelakiej hołoty — i żyłem jak bydlę. Na zakończenie tego okresu palnąłem sobie w bok — ale się wykaraskałem — i postanowiłem winy swe odkupić. Wtedy mnie spotkał równie fatalny wypadek — zobaczyłem panią — i choć mi ciężko wyznać — ale stało się — że poza panią — nie miałem, nie chciałem, nie czułem i nie pragnąłem — niczego!
No — i dalej — zna pani moje życie. — Myślę, że w tem zapamiętaniu dobrnąłbym do jakiegoś punktu zwrotnego, reakcyi, przeciągnięcia struny — poprawił swą opinię strzelca — i trafił już skutecznie. Ale inaczej się stało.
Teraz oto mogę złożyć wyznanie:
Ja, Tomasz Gozdawa — syn marnotrawny, urwisz, cynik i zuchwalec, wieku lat dwadzieścia pięć, z fachu szofer, z tradycyi kujawski obywatel, funduszu żadnego — świeżo zaangażowany do firmy Laluze z Dijon do wszel-