Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/013

Ta strona została przepisana.

niebo, zwykle siwe, krótko błękitne, i wisiała cisza, spokój, smutek.
Ktoby okolicę tę mijał, ten mógł się jej nazwy dowiedzieć z drogowskazu, co sterczał na rozstaju wśród wsi.
Stało tam: „Sioło Hrywda“ — a w cztery strony rozchodziły się drogi: na Północ do Zaprudy — na Wschód do Błotnian — na Południe do Kończyc — na Zachód — do Zamoroczenia, Gdzieś u kresów tych dróg były miasta, żelazne koleje, cywilizacya, wiedza — ale z Hrywdy było tam bardzo daleko!...

· · · · · · · · · · · · · · · ·
Styczeń.

Nie było jeszcze dnia, ale już noc dobiegała końca — noc styczniowa, mroźna, dzika, tak ponura, że patrząc na niebo i ziemię, zdawało się to niemożliwem, że przecie kiedyś będzie wiosna.
Nigdzie ruchu, nigdzie drżenia, nigdzie życia. Wieś zdawała się zamarzłą i skostniałą na śmierć. Przez zamurowane mrozem okienka nie świecił nigdzie płomień ognia, psy nawet nie odzywały się, ani bydło nie ruszało w chlewach. W tej ciszy i martwocie skrzyp pierwszych drzwi rozległ się donośnie.