któremi wodził następnie po twarzy — mrucząc przytem pacierze.
Prosiaki wrzaskliwie dopominały się posiłku; kury z pod pieca rozchodziły się po izbie, gdacząc, a robactwo ze wszech szczelin i kątów biegło na ogień — zazierało do statków z resztkami wczorajszej wieczerzy.
— Mróz gwoździ jak na Mikołę! — rzekł Kalenik — siana ani kłapcia. Trzeba w ostrowy dzisiaj jechać. Wyjmijcie diad’ku (stryju) pieniądze! Pośniadam, taj ruszę. Jedzie Syluków Kalistrat, jedzie od Żurawla Iwan: razem szmat drogi zrobimy!
— Po drwa trzeba jechać! — wrzasnęła gospodyni — obiadu wam nie zgotuję.
— Trzeba wziąć w lesie pańskim! — zdecydował stary, ocierając twarz i ręce połą świty i siadając na ławie. — Ty lżejszy, Kalenik, skoczysz wołami do lasu i schwycisz furę gałęzi; ja cięższy, pojadę z pieniędzmi po siano. Ciebie żydy oszmanią (oszukają).
Parobek podczas tej rozmowy ubierał się. Z ławy, gdzie spał, wziął świtę, jedyne swe posłanie, i począł oplątywać nogi szmatami. Potem wsunął na nie lipowe łapcie i misternie zasznurował. Na zakończenie stroju opasał się czerwoną krajką, wsunął za koszulę woreczek z tytoniem, fajkę, i był gotów.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/018
Ta strona została przepisana.