Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/030

Ta strona została przepisana.

— Iii! zapomniałam kiedy. Już trzy razy zmieniam miejsce. Nudno siedzieć na jednem. W miasteczku weselej.
— Zkąd ty wzięła tę rabą spódnicę? Pewnie ukradła?
— O! kawalir dał.
— Jaki?
— Bo ja pamiętam który! — śmiała się cynicznie.
— Ty, suczko! — burknął, bat nad nią podnosząc.
Przelękła, zeszkoczyła z sanek. Przyjął ją na swoje Iwan Żurawel; potem, szamocząc się z nim, spadła. Przyjął Maxym Syluk — i swawolili z sobą wśród ogólnego śmiechu.
Kalenik nawet się nie obejrzał. Słońce, zaledwie się ukazawszy, zgasło, i siwe zbite chmury zlały niebo z ziemią. W dal tę parobek oczy swe bezmyślnie wlepił i myślał.
Głodny był, niewyspany, zziębnięty, apatyczny na wszystko.
U zawrotu do miasteczka Hanna pożegnała z widocznym żalem towarzystwo. Oni skręcili w prawo w las, i ciągnęli dalej a dalej, aż przed nimi step traw się roztoczył. Teraz był biały i martwy z końca w koniec.
Jak gwiazdy niezliczone, czerniały na nim stogi siana. Było to Perechreście, niezmierzo-