— Ja Ryhor Szczerba, starosta z Zamoroczenia. Do żyda tutejszego jadę — wołu targować.
— U was siana dosyć?
— Dosyć u mnie. Drudzy kupują. Ja tylko sól kupuję. Chleb jest, i do chleba jest! Pół włóki pola mam!
— Aa! — kręcąc głową, wymówił Kalenik zachwycony. — U nas wszystkiego cztery zagony. Podzielili się! Kiedyś, mówią, było także pół włóki.
— My nie dzielili się: spłacili!
— Na durniów trafili, co odstąpili ziemi.
— Ano, udało się! — z uśmiechem chłop odparł.
— Pół włóki, pół włóki! — szeptał do siebie Kalenik, a oczy jego senne dziwnie się ożywiły.
— Dwóch chłopców mam i córkę! Takci jeden przy mnie, a drugi w „seminaryum”, na „nastawnika” (nauczyciel wiejski) się kieruje. Córka jak to malina.
Kalenika mniej to zajmowało. Spojrzał przed siebie.
— Ot i mój stóg! — rzekł, biczem wskazując. — Było dwa: jeden mój, drugi żydowski. Zima wszystko zje.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/034
Ta strona została przepisana.