i odchodził, aby znowu wrócić. Wreszcie, ujrzawszy, że dzień się kończy, dobył pieniądze i tylko o zwłokę dla tych brakujących dwóch rubli prosił.
Żyd i na to się nie zgodził.
Parobka ogarnęła dzika rozpacz. Popatrzał na kupca oczami zabiegłemi krwią i, słowa nie rzekłszy, odszedł do klaczy. Całodzienny post i zimno przejmowało go do kości, schrypł od krzyku i targu, siny był, zbiedzony, a pomimo wrodzonego spokoju, chciwy jakiegoś złego odwetu. Widział w myśli swój powrót do domu, do pustej stodółki, do łajania stryja, do śmiechu i drwin całej wsi, gdy go bez siana zobaczą.
— Hubenia! Hej, Hubenia! — ktoś go zawołał.
Był to Ryhor Szczerba, nowy znajomy.
— Naści wam te dwa ruble. Szkoda mi was.
Było to coś tak niesłychanego, że Kalenik usta otworzył i nie wierzył.
Szczerba jednak nie żartował; podawał mu dwa zwinięte papierki. Parobkowi wyjaśniła się twarz. Nie umiał dziękować, więc tylko się uśmiechnął głupowato.
— Zawierzycie mi? — spytał zdziwiony.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/036
Ta strona została przepisana.