Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/065

Ta strona została przepisana.

wiedz Sydorowi, żeby Mokreni i Saka nie bił. Moje sierotki, moje robaczki!
Zmęczyła ją rozmowa: więc umilkła, i tylko po twarzy jej łzy ciągle biegły i biegły.
— Pewnie tej nocy umrze! — pomyślał Kalenik, siadając na ławie, do wieczerzy.
Ale nie umarła. Żyła jeszcze rano, gdy na robotę odchodził, tylko już nic mówić nie chciała.
Sydor pojechał po duchownego. Kalenik cały dzień myślał o deskach i pogrzebie.
Wieczorem wyprzedził Huców i tuż za bramą dworską spotkał Łucysię. I ona wyprzedziła inne.
— Podwiozę ciebie, żeby wilk nie zjadł! — rzekł.
— Poco ma mnie jeść? — odparła, ramionami ruszając.
— Boś bardzo ładna i „strojna“ (zgrabna).
— Albo to prawda?
— Boh me! Żeby ja wilk był, toby ciebie zjadł.
Dziewczyna przyśpieszyła kroku.
— Czego tak biegniesz?
— Boję się ciebie.
— Czego?
— Żebyś za włosy nie targał.