Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/068

Ta strona została przepisana.

Przed furtką spotkał Kiryka.
— Gdzie diad’ko? — spytał
— W karczmie.
— A dzieci?
— Ciotka zabrała.
— Dopatrzyliście bydła?
— Ale!
— Napoili?
— Ale!
Uspokojony, Kalenik odszedł. Teraz Kiryk pod okienkiem się zatrzymał i do izby zaglądał.
Może mu żal po matce serce poruszył?
Nareszcie zwolna, nieśmiało do drzwi się zbliżył, żegnając się po sto razy. Może jej te czarne ręce chciał ucałować?
Bardzo ostrożnie drzwi uchylił, ale nie na matkę patrząc. Kociemi ruchami zbliżył się do śpiących bab, porwał butelkę z wódką, i pił chciwie, prędko, oglądając się trwożnie. Potem pustą flaszkę na miejscu postawił i, jak przyszedł, tak cicho się wysunął.
Kalenik tymczasem odszukał stryja w karczmie. Pił, i poił sąsiadów, rozpowiadając o cnotach nieboszczki.
— Macie deski? — spytał go synowiec.
— Niéma; jutro deski! Teraz pij! Na, kruczek! (miarka).