Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/070

Ta strona została przepisana.

— Nie mówił? No, to, pamiętaj, i nie mów. Bo pies, nie ten, kto uczciwie pracuje, ale ten, kto szczeka.
— Nie mówił ja, i nie powiem! — powtórzył Hubenia.
— Jedz teraz, a potem i zanocuj u nas! — zakończył Huc.
Długo w noc na podwórzu Huców stukały siekiery. Kalenik na trumnie tej uczył się ciesielki.
Nazajutrz pochowano Sydorową; nie tak jednak jak myślała.
Nie było świec i bractwa, ani chorągwi. Ksiądz na podwórzu ciało przeżegnał i przeprowadził je kroków kilkadziesiąt, do krzyża za wsią.
Tam raz jeszcze odkryto trumnę. Popatrzało raz jeszcze na babę niebo siwe i rzuciło na nią garść śniegu. Popatrzali na nią po raz ostatni ludzie.
Potem ksiądz zawrócił na plebanią, a pochód ruszył na Kniazie, jak się to uroczysko zwało, gdzie obok grzebano umarłych i przechowywano przez zimę kartofle.
Orszak coraz malał. Sydor wcale się nie zjawił, bo pijany był doszczętnie; Kiryk w szkole przesiadywał, dzieci zostały u ciotki.