Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/086

Ta strona została przepisana.

żna! — ktoś burknął zawistnie. — Wam i pasza wolna, wam i zagony dają, wam — i len sieją, zato, że szczekacie za panem.
— A czegóż wy szczekacie przeciw panu? Macie swoje zagony i paszę, do roboty was nie zmusza, za pracę, co chcecie, płaci!
— Niech jego licho znajdzie! — nie mając innych argumentów, chłop zaklął.
— Was już znalazło! — ponuro zakończył Huc.
Kalenik, który do rozmowy się nie wtrącał, słuchał jednak bardzo uważnie.
Przez tydzień zastępstwa Matwieja poznał dwór, i podobał mu się pan. Wywodów starego nie rozumiał, ale czuł, że on wsi nie chwali, że pan wsi nie lubi, i że złodziej przecie głupstwo uczynił.
— Taki to dobrze, że ja trus — pomyślał.
Wieczór się kończył, więc ludzie się zaczęli rozchodzić.
Gdy Kalenik za drzwi się wysunął, dogonił go stary Huc i zatrzymał słowem.
Potem latarkę zapalił i z cicha do parobka szepnął:
— Chodź, ja tobie coś pokażę.
Poszli na podwórze, za stodoły Hubeniów. Tam Huc latarkę na ziemi postawił i jął śnieg