Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/098

Ta strona została przepisana.

— Nie, Boh me, nie! Ja trus — powtórzył swoje Kalenik.
— To dobrze. Dosyć w chacie dwóch złodziei.
— Bodaj ich palarusz! — zamruczał parobczak.
— Prosić — nie grzech! — mówił dalej stary. Każdy prosi, najbogatszy i najszczęśliwszy, bo niéma takiego na świecie, coby do Boga i dobrych ludzi interessu nie miał.
— Alboż Bóg jest? Starzy jego wspominają — może widzieli. Ja nie słyszał jego i nie widział.
— Durny ty całkiem! — rzekł lakonicznie Korniło, a parobek ani się obraził, ani zaprzeczył.
Stanęli na podwórzu Huców. Gospodarz się odezwał:
— Wejdź, powiem tobie słowo!
W chacie wszyscy spali. Czekała na powrót starego lampka i Ołenia Prytulanki, pilnując, aby wieczerza nie wystygła; podała mu ją, i usiadła w kąciku, zaspanemi oczami, przyglądając się Hubeni.
— Zapóźniłem się u pana! — mówił Huc, jedząc powoli. Codzień więcej roboty! — Co wasz chłopiec będzie robił latem?
— Bydło będzie pasł, jak egzament złoży.