Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/100

Ta strona została przepisana.

charko nie wróci. Oddziel się i na rataja idź. Parę lat przesłużysz, zarobisz pieniądze, ożenisz się i obudujesz. Wtedy ciebie nikt nie wypędzi.
— Niech oni precz idą. Mój bat’ko starszy był, nasza to chata. Tyle lat ja pracował! Zostanę! My Hubenie, z rodu nie służyli panom, gospodarzami umierali. Żeby wy mnie setkę rublów dawali, nie pójdę z cudzemi wołami na cudze pole.
Huc łyżkę odłożył i usta rękawem otarł.
— Nie, to nie. Twoja wola. Batraków dużo na świecie. Z dobrego życzenia ja tobie słowo rzekł. Pokaże czas: kto durny był. Idźże i panuj, nieboże.
Kalenik wyszedł wzburzony. Nie sypiał w chacie teraz, gdy było cieplej, ale przy wołach w oborze.
Otworzył skrzypiące wrota i omackiem trafił do siana, do żłobu.
— Moje wy rodzone, moje wy dzieci! — szeptał, podręcznego gładząc w przechodzie. — Potruję ja was prędzej, niżby kto drugi na was jarzmo kładł. Macie, jedźcie siano, jedźcie, wy moje!
Potem się w to siano zagrzebał i zasnął, ale budził się często i ręką niespokojnie szukał wołów.