krajeczką podpasany, ciągnąc za sobą długi bat, którego jeszcze użyć nie miał siły.
Gdy dochodził wrót, zza węgła zaczajony Kiryk, cisnął za nim ułamkiem kołka. Pocisk trafił chłopczynę w nogi, obalił. Upadł twarzą w błoto, tak wystraszony i znękany, że nawet głosu nie wydał z siebie. Zerwał się, obejrzał i uciekł naoślep, głucho tylko chlipiąc i utykając na skaleczoną nogę.
Bydło weszło w grzęzawicę bezdenną ulicy wioskowej, a pastuszki za niem, tonąc po kolana.
Stary Huc stęknął, jakby go ból porwał, i poszedł, pod stopy patrząc, bardzo chmurny.
Teraz za starymi ruszyły kobiety; gromadkami się kupiąc, jak gęsi białych stadka. Białe ich zawoje wiatr rozwiewał; gadały dużo, głośno, gestykulując.
Opowiadały sobie wśród śmiechów kłótnie małżeńskie, bijatyki, skandale wioskowe. Przechwalały się z razów, które otrzymały, jako z rzeczy do życia niezbędnej. Prawiły o gospodarstwie, o lnie.
Przez długi tydzień uwięzione pracą przy kominie i warsztacie tkackim, teraz językom swoim, złośliwym i brutalnym, popuszczały cugli.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/103
Ta strona została przepisana.