Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/109

Ta strona została przepisana.

— Zmiłuj się Boże! Zmiłuj! — i tłum zakołysał się w pokłonie.
Ale za ludem, ani śpiewaków, ani księdza widać nie było — więc po chwili znowu szmer rozmów zagłuszył modlitwę.
Kalenik wparł się z trudem do środka i docisnął do bocznego ołtarza. Kilkanaście świeczek malutkich płonęło przed nim. Były to ofiary.
Przed świętym złocistym klęczała kobieta.
Trzy świeczki dobyła z zanadrza, kilkakroć dotknęła czołem podłogi błotnistej, i owe świeczki skręciła naopak „przeciw słońcu“.
Ruch ten zastanowił parobka, wtajemniczonego w zabobony.
Tak się czyni, gdy się przeklina kogo uroczyście.
Poznał kobietę. Nieopodal jego chaty mieszkała.
Skręciwszy świece, wstała, zapaliła wszystkie trzy knoty i przed obrazem zatknęła tę ofiarę.
Potem upadła na ziemię i, rozkrzyżowawszy się, jęła mówić, tak głośno, że słyszeli wyraźnie otaczający:
— Weźmij ty, Boże, onego, co mi płótno ukradł, i tak mu kości pokręć, jak te świeczki ja pokręciłam!