Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/116

Ta strona została przepisana.

ranek polowy spędza, to z koniczyny, to z rzepaku. Zobaczcie ile szkody!
Pięści zapaśników opadły, ludzie rzucili się do drzwi.
Huc jeszcze raz na Kalenika spojrzał.
— Dzieci wasze po łąkach czajczych gniazd szukają, a bydło w dworskim chlewie zamknięte,
— Moja dola! — burknął desperacko parobek, wychodząc.
Zabiegł do chaty, gdzie już Mokrenia i Sak przynieśli wieść straszną.
Sydor za kij od żaren chwycił, klnąc okropnie.
Dzieci schowały się pod piec, bardzo głęboko, gdzie kury mieszkały, i ryczały ze strachu i bólu, bo ojciec, nie mogąc ich „mlonem“ dosięgnąć, szturgał na chybił trafił kociubą żelazną, wygrażając zabiciem.
Ujrzawszy synowca stary kociubę i złość na niego skierował.
— Ty wilcze mięso, po karczmach się tłuczesz za dziewczętami latasz! Ja tobie pokażę, ja ciebie nauczę!
Parę razy dostał parobek kociubą przez plecy, zanim ją z rąk stryja odebrał. Nie bronił się, ani tłómaczył, zbyt był przerażony zajęciem bydła w szkodzie.