Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Hrywda.djvu/122

Ta strona została przepisana.

wiosennemi, pełen tajemniczego ruchu i drżenia.
Zdawało się, że ziemia tętni i dysze, że niebo nad nią wzlatuje wysoko, że ją wiatr całuje.
Po dołach gdzie zieleniała trawa ociągały się bydlęta i Kalenik przystawał, ciesząc się, że jadło.
Łąka była wprawdzie pańska, ale dziesiątka była jego. A zresztą łąki nikt nie zasiewa.
Tak powoli zbliżał się do domu.
Na niebo czyste wypłynął nów i ciepły oddech miało powietrze od zachodu. Kilka pastuszych ligawek grało we wsi, i słychać było nawoływanie parobków, zbierających się na nocleg z końmi.
Kalenik przyśpieszył kroku.
Nikogo w chacie nie było. Sydor miał zwyczaj nocami się włóczyć, niewiadomo gdzie. Kiryk klacz na wygon poprowadził.
Dzieci tylko siedziały na przyzbie, zbite, od płaczu osłupiałe.
Rzucił im sowięta na zabawę, a sam dobytku dopatrzył.
Gdy ukończywszy tę ostatnią robotę, wracał do chaty, ujrzał dzieci zajęte i już rozbawione; Mokrenia powiązała ptaszki na długim